poniedziałek, 18 stycznia 2016

Zwierz a człowiek, zwierz a kultura, czyli co nieco o zwierzętach w sztuce współczesnej #1


Fragment fotografii Laury Makabresku - źródło blog artystki
      W zasadzie, mogłabym Was po prostu odesłać na bloga Doroty Łagodzkiej -  Nie-zła sztuka, (który i tak polecam wszystkim zainteresowanym tematyką okołozwierzęcą i animal studies), ale nie po to mam bloga by na nim nie pisać i chodzić na łatwiznę, dlatego też zapraszam na krótki przegląd problematyki zwierzęcej w sztuce współczesnej.


      Na samym wstępie chciałabym Was wszystkich przeprosić za tę wciąż przedłużającą się nieobecność. Niestety musiałam z pewnych przyczyn ograniczyć swoje życie sieciowe do minimum, niemniej większość problemów już rozwiązanych i mogę spokojnie wracać do blogowania. Zasadniczo skoro to pierwszy post w nowym roku to może powinnam podjąć jakieś postanowienie noworoczne - w takim razie chciałabym móc więcej blogować i więcej pisać o sztuce. I chodzić na więcej wystaw i więcej czytać i wszystkiego więcej (poza problemami). Swoją drogą, zauważyliście może, że jakoś tak jest, że zazwyczaj postanowienia noworoczne skupiają się na więcej/mniej? No ale nie o tym wpis, więc już nie przedłużając - jak to jest z tymi zwierzętami w sztuce współczesnej?

       Tak jak w wielu innych przypadkach motyw zwierząt pojawia się w wielu praca w nieco innym kontekście, nadając mu inne znaczenie. Zwierzęta są też portretowane w sztuce w zasadzie od samego jej początku, pojawiają się choćby w naskalnych malunkach. Jednak przez większość historii sztuki zwierzęta nie stanowiły autonomicznego tematu. Ich rola ograniczała się raczej do symbolu czy dekoracji. Dzisiaj jest już nieco inaczej, zwierzęta nie tylko dostały w sztuce swoją podmiotowość, ale też, od kiedy sztuką może być niemal wszystko zwierzęta pojawiają się także jako jej współuczestnicy lub współtwórcy. Innym problem są też przypadki wykorzystania martwych lub żywych zwierząt jako swoistego obiektu.

       
Z racji tematu będzie też trochę o wystawie Ecce Animalia, notabene kuratorowanej przez wspomnianą już Dorotę Łagodzką. Tutaj piękny widok na wystawę autorstwa plastyka z Centrum Rzeźby Polskiej Orońsko. Jedna z wielu rzeczy za którą pokochałam to miejsce - każda wystawa w Sali Monumentalnej jest tak archiwizowana - cudo, czyż nie?

Dobra, tak naprawdę to wstawiłam tę fotkę by się pozachwycać tym pomysłem.
       Zacznijmy więc może od przykładów, gdzie zwierzęta są przedstawiane obok lub na równi z człowiekiem - jedną z moich ulubionych prac tego typu, są fotografie Mary Britton Clouse:
Mary Britton Clouse, Hand and Hand - portrait/self-portrait, 2006 - źródło

Mary Britton Clouse, Nemo - portrait/self-portrait, 2005 - źródło
         Nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego absolutnie zachwyca mnie pierwsza fotografia, prawda? Jest to doskonałe ujęcie intymnej relacji, jaka zazwyczaj zachodzi między dzieckiem a dorosłym, gdy dziecko chwyta za palec opiekującego się nim dorosłego, tu jednak artystka uchwyciła gdy podobny gest wykonuje wobec niej jeden z wychowywanych przez nią kurczaków. Jest to bardzo poetycki obraz i mówiący, parafrazując pewną reklamę, więcej niż tysiąc słów.

          Jak dla mniej mniej emocjonalny, choć nie mniej trafny drug portret-autoportret artystki jest już nieco inny w wymowie - pokazuje swoje fizyczne podobieństwo wraz z jednym z jej kogutów, który naturalnie wpisuje się w obraz jej twarzy. Przyznam szczerze, że patrząc na drugi obraz nie widziałam już tyle międzygatunkowej relacji, co przypomnienia, że zwierzęta nie bez powodu nazywamy mniejszymi braćmi. Gdybym miała porównywać z innymi dziełami animal-artu powiedziałabym, że pierwsza praca przypomina mi bardziej fotografie Olega Kulika z cyklu Rodzina przyszłości, zaś druga cykl Daniela Lee Self-Portraits (swoją drogą obie serie powstały w 1997 roku).

Jedno ze zdjęć z cyklu Rodziny Przyszłości Kulika - źródło
Daniel Lee Selportraits
Daniel Lee Selportraits - źródło - strona artysty

       Skoro już płynnie przeszliśmy do innych autorów, to dosłownie dwa zdania o ich pracach. Oleg Kulik w serii Rodzina przyszłości zadaje sobie i nam jak pytanie jak wyglądałaby rodzina tworzona przez partnerów z różnych gatunków - tutaj akurat psa i człowieka. Prace Lee natomiast skupiają się na naszym zwierzęcym pochodzeniu, w jego cyklach portretów obserujwujemy przemianę od zwierzęcego przodka poprzez człowieka do kolejnego etapu naszego rozwoju.

        Wracając jednak do teraźniejszości, jest jeszcze jedna artystka fotografująca niezwykle klimatycznie relacje człowiek-zwierzę. Jej praca znalazła się też w nagłówku dzisiejszego wpisu - mowa tu o Kamili Kansy, znanej szerzej jako Laura Makabresku (notabene, kolejny utalentowany samouk którego możemy dopisać do listy dla niedowierzających ;)). Jej prace powstają w trochę bardziej intuicyjny sposób, przez co mocno skupiają się na emocjach i bliskości, bez poruszania stricte tematów posthumanistycznych. Poprzez tę bliskość są bardzo celne i zbliżone do wymowy Hand and Hand Mary Britton Clouse. A jednak przez swój gotycki klimat tworzą nieco bardziej złowieszczą atmosferę niż w pracach Clouse. Co tu dużo mówić - koniecznie przejrzyjcie jej bloga.

 
Kolejne klimatyczne prace Laury, więcej znajdziecie na jej blogu.
            Zasadniczo, jak już znów wróciliśmy do tej intymnej narracji międzygatunkowej to myślę, że warto zwrócić uwagę na kolejną młodą, polską artystkę czyli Karolinę Żyniewicz, która pragnąc przełamać nasze wewnętrzne obrzydzenie wobec naszego bezpośredniego kontaktu z owadami i wraz z nimi stworzyła przestrzeń mieszkalną gdzie mogłaby koegzystować z robakami i obserwować je. Cały projekt miał miejsce w galerii Miłość w Toruniu, a więcej szczegółów możecie przeczytać tutaj. W czasie trwania projektu sama artystka przekraczała granice dotyczące dotykania przez nas owadów. Z tego co pamiętam, ale nie jestem w 100% pewna, również zwiedzający galerię, mogli sprobować tego typu przełamania wewnętrznych barier.

Jedno ze zdjęć promocyjnych wystawy - Delectatio Morosa, fot. Tytus Szabelski - źródło mat. promocyjne galerii Miłość
           Nie jest to jednak jedyny przypadek stworzenia habitatu dla zwierząt w galerii, kto miał okazję brać udział w zeszłorocznym WRO lub ostatnim Mediations Biennale w Poznaniu może kojarzyć pracę Elvina Flamingo (mniej znanego jako Jarosław Czarnecki), o wdzięcznym tytule - Symbiotyczność Tworzenia. Cytując autora praca mówi o:

Projekt Symbiotyczność tworzenia rozpoczął się w 2012 r. i jest przewidziany na co najmniej 20 lat, do około 2034 r.

Ideą projektu Symbiotyczność tworzenia było stworzenie dzieła, które nie byłoby jedynie artefaktem i popisem twórcy-demiurga, ale przede wszystkim dzieła żyjącego własnym życiem, dzieła uczestniczącego, interaktywnego i symbiotycznego z jego autorem, gdzie ten świadomie odejdzie od swojej demiurgicznej pozycji i stanie się jego bezkompromisową częścią.
Czyli zasadniczo artysta stworzył wielkie i instalacyjne terraria dla mrówek, które te przekształcają według swojego uznania, tworząc własną przestrzeń i kulturę. A wszystko to jest obserwowane kilkoma kamerami, rejestrującymi każde mrówcze posunięcie. Przyznam szczerze, że choć sama idea brzmi bardzo ciekawie, to czy jednak, rzeczywiście gdy zostawiamy mrówki same sobie to dalej jest sztuka czy tylko gigantyczna hodowla z monitoringiem 24/7? Osobiście ciężko mi powiedzieć, chyba jednak zabrakło mi gdzieś tego pierwiastka ludzkiego, a z drugiej strony może dobrze, że mamy prace gdzie zwierzęta są właściwie podmiotem, przedmiotem i twórcami? Jak uważacie?
Jedna z mrówczych przestrzeni Flamingo - źródło strona artysty
    

        Ten wpis zaczął się już dłużyć a miałabym jeszcze dla Was trochę przykładów, a chciałabym żeby jednak wpisy na ĘĄ były bardziej zwięzłe. Toteż zakończę na dzisiaj jeszcze jednym przykładem i obiecuję, że tym razem na kolejną część nie będziecie musieli czekać trzy miesiące (zwłaszcza, że jest prawie napisana. Mam nadzieję, że nie będziecie mi tego mieli za złe.). Także na zakończenie wpisu - jedna z większy gwiazd sztuki współczesnej, a przy tym aktywista, społecznik i jeden ze współzałożycieli Partii Zielonych - Joseph Beuys i jego praca I like America and America likes me z roku 1974.

Nie jest to jedyna praca Beuysa ze zwierzętami, ale ta bardziej się wpisuje w klimat tego posta, ale dobra, wracamy już do dzieła Beuysa.

        Performance I like America and America likes me wykonaniu Beuysa rytualnego pojednania z rdzenną Ameryką, którego dokonał poprzez spędzenie trzech dni, sam na sam z dzikim kojotem w zamkniętym pomieszczeniu (Galeria Rene Block w Nowym Jorku). Na dodatek, aby ograniczyć swój kontakt z USA tylko i wyłącznie do spotkania ze zwierzęciem-symbolem mitologii Indian, Beuys został przywieziony do galerii z lotniska, karetką pogotowia na sygnale, szczelnie owinięty w filcowy koc (spod którego wystawały tylko jedno nogi, filc, ma też znaczenie symboliczne dla sztuki Beuysa, i wiąże się z jego ocaleniem po katastrofie lotniczej). Po zakończeniu performansu, w ten sam sposób powrócił na lotnisko skąd wrócił do Europy. Poza Beuysem i kojotem w trakcie perfomansu w klatce, zbudowanej w galerii znajdowały się słoma i amerykańskie gazety. Nie były jednak one przeznaczone dla Beuysa a dla kojota. W ciągu trzech dni kojot oswajał się ze swoim towarzystwem, aż w końcu nawiązał z nim więź, którą można by nazwać przyjacielską. warto zauważyć, że kojot zachowywał się agresywnie wobec Beuysa kiedy on ukrywał się pod kocem i wyciągał w jego stronę laskę. Sam perfomans był również wyrazem sprzeciwu wobec amerykańskich działań w Wietnamie, oddaniem hołdu pierwotnym mieszkańcom ameryki i krytyką wodzowskich i imperialistycznych zapędów polityków tego kraju.

Poniżej możecie obejrzeć dokumentację performansu:

 


Podsumowując - kojot w tym działaniu był nie tylko partnerem Beuysa, a także symbolem pojednania człowieka z dziką Ameryką i jej prawdziwą naturą. Jego kontakt z Beuysem był bardziej intensywny niż kontakt Karoliny Żyniewicz z robakami czy Elvina Flamingo z mrówkami. Beuys postawił też mocniejszy akcent na społeczny wymiar swojej pracy i tego jak zdominowaliśmy dziką naturę, choć zamiast ją okiełznać powinniśmy z nią współgrać. Czy dzisiaj też artyści mówią o tym problemie? Czy jednak przez te 40 lat rzeczywistość się zmieniła? Od tego pytania zaczniemy kolejny wpis o zwierzętach. :)