czwartek, 18 czerwca 2015

Bio-art – niepokojący romans nauki i sztuki?

Patron i bohater dzisiejszego wpisu - Fluorescencyjny Królik Alba. 

     Jak obiecałam ostatnio, dzisiaj trochę współcześniej. Na początek mała uwaga – jedną z funkcji sztuki obecnie jest poruszanie dyskusji o problemach, które już nas dotyczą albo tych, które prawdopodobnie będą nas absorbowały w najbliższej przyszłości. Spotkałam się nawet z twierdzeniem, że dzisiaj artyści to publicyści. W sumie dlaczego by nie, skoro mówi się też, że język sztuki to jeden z języków służących do opisu naszej rzeczywistości. Nie powinno zatem dziwić, że w czasie gdy jesteśmy w stanie wpływać na zmianę kodu genetycznego organizmu oraz krzyżować i klonować jego struktury, powstał nurt, który skupia się na naszym stosunku do form życia jako materii pracy inżynierów, naukowców czy w końcu samych artystów.

     Zatem dzisiaj o trójce dzieci ze związku biologii i sztuki.

     Bio-art, czyli sztuka biologiczna, zwana też sztuką transgeniczną, to sztuka która wciąż potrafi wzbudzać wiele kontrowersji. Nie jest jednak na kontrowersję nastawiona, tak jak nie są na nią nastawione prace naukowców dotyczące choćby GMO. Bio-art to między innymi próba odpowiedzi na pytania takie o to jakie są granice naszych możliwości na polu badań transgenicznych, jakie mogą być ich konsekwencje społeczne, czy nawet jak będzie się formował nasz dalszy stosunek wobec fauny i flory oraz naszego ciała w czasie gdy mamy dostępne takie narzędzia jakie daje nam dzisiejsza biologia.

Uśmiechnięty Eduardo i jego pupilek Alba

     Ale dość suchych słów! Najlepiej mówić przykładami, więc zacznijmy od pracy ikonicznej dla bio-artu jaką jest GFP Bunny – stworzony, czy może lepiej napisać „wyhodowany” przez Eduardo Kaca. Krótko mówiąc artysta zaszczepił gen fluorescencji, który naturalnie występuje u meduzy Aequorea victoria, do zygoty królika, co powoduje, że króliczek Alba może emitować jasne zielone światło. Co ciekawe, królik Alba zacznie świecić dopiero po uprzednim naświetleniu, oraz po zastosowaniu przez oglądającego specjalnego żółtego filtra. Na dodatek, emitować światło może tylko jego skóra. Efekt jest taki, że nikt nie widział jak Alba świeci. Nie wiemy więc tak naprawdę, czy modyfikacja genetyczna naprawdę spowodowała mutację skóry Alby. Znane nam przedstawienia świecącego królika są jedynie wizualizacją używaną do prezentacji projektu. Co jeszcze ciekawsze, przez lata wielu uważało, że Alba mieszka w domu Kaca, czego powodem mogły być zdjęcia artysty i królika w zaaranżowanej na dom przestrzeni. Dzisiaj wiemy już, że z przyczyn prawnych Alba nie może opuścić laboratorium w którym został stworzony – znamy ten projekt tylko dzięki dokumentacji. Artysta zatem wytworzył królikowi namiastkę domu w laboratorium. Jak deklaruje Kac, nie mamy tu do czynienia z projektem hodowlanym ale z transgenicznym dziełem sztuki. Może nawet i społecznym dziełem sztuki, skoro po pierwszej fali dyskusji jaką projekt wywołał Kac przygotował specjalną publikację skupiającą się nie tyle na samym króliku co właśnie na reakcjach na niego. Tak jak i inne transgeniczne prace, projekt GFP Bunny stanowi dobry przykład interaktywności dzieła. Sam artysta nie zaprzecza, twierdząc, że tak naprawdę  jest „zainteresowany nie tyle kreacją genetycznych przedmiotów, ile raczej tworzeniem transgenicznych, społecznych podmiotów. Można zatem powiedzieć, że interesują go nie tyle same organizmy co relacje między różnymi ich formami. Tak więc, dzięki pozaludzkim formom życia – tutaj, dzięki zwierzęciu, poznajemy coś nowego o nas samych.

Nawet na plaży, mogą nas dopaść egzystencjalne rozterki z królikiem w tle. 

     Innym transgenicznym projektem Kaca, jest wyhodowanie a potem opieka nad roślinami, które mają zawarte w sobie materiał genetyczny Kaca i „zwykłej” petunii czyli Edunie. Pytanie za sto punktów – czy ta mieszanka powoduje, że Eduardo jest spokrewniony z petunią? Człowiek spokrewniony z rośliną?

     Odpowiedź zostawiam Wam.

Jak bardzo jesteśmy podobni?
     Ważniejsze dla mnie jest to jak mocno Edunia kwestionuje pozycję człowieka wobec innych form życia. Przed nią, mieszanki transgatunkowe człowieka i innych form były tylko w naszej wyobraźni. Ewentualnie na łamach komiksów, filmów czy literatury. A teraz Edunia stała się prawdą i to w dodatku, nie była wynikiem łączenia genów człowieka i zwierzęcia, tylko człowieka i rośliny, czyli organizmu którego nawet nie traktujemy jak w pełni żywego.   

     Edunia zakwestionowała postawę antropocentryczną, zakwestionowała „oddzielność” ludzkiego świata – jej istnienie spowodowało, że podjęta została dyskusja nad naszym stosunkiem do inności i nietypowości. A przecież często nie potrafimy zaakceptować nietypowości nawet u przedstawicieli naszego gatunku!

     Być może Kac sugeruje nam, że czas zaprzestać szownizmu białkowego?

     Zrobiło się poważniej, więc może korzystają z napięcia trzeba kontynuować poważniejsze tematy?

     Mówiliśmy dotąd o istnieniu, no a tam gdzie życie tam i śmierć.Tym coelhizmem można by opisać inną ciekawą pracę transgeniczną jaką jest projekt The Tissue Culture and Art(ificial) Womb” stworzony przez grupę Tissue Culture & Art Project. Jako, że nazwa potrafi niektórych przerazić, użyjmy mniej formalnej wersji, która też jest powszechniejsza – „The Semi-Living Worry Dolls”. Tłumaczenie nazwy sobie odpuszczę, bo nic ładnego nie wykminiłam. Może ktoś z Was ma ciekawy pomysł?

     Wracając do tematu, „The Semi-Living Worry Dolls” to obiekty-lalki wyhodowane na szkielecie polimerowym przy użyciu żywych komórek zwierzęcych i nici chirurgicznych (dzięki niciom, lalki, zachowują w czasie wzrostu kształty mające sugerować, że mają figurę człowieka). Ich wzrost jest zapewniony dzięki odżywkom i sterylnym warunkom w jakich są przechowywane. Lalki wzorowane są na tradycyjnych gwatemalskich laleczkach, którym przed snem opowiada się swoje zmartwienia, żeby móc oczyścić umysł. Wyhodowanym przez kolektyw TC&A lalkom też można się zwierzać, że swoich niepokoi na specjalnym forum.

Worry-Dolls na wszelkie smutki i zmartwienia.

     Ale, ale, jak wygląda taka lalka na wystawie? Czy jest wtedy zabezpieczona? Przecież musi mieć zupełnie sterylne środowisko.

     To prawda, namiastkę laboratorium można wytworzyć w galerii, można tam dać „życie” nowym lalkom. Ciężej jest tylko lalki z galerii zabrać. Jak zatem zostaje rozwiązany ten problem? Cóż, jeżeli „The Semi-Living Worry Doll” zostaną gdzieś wystawione to często dzień finisażu wystawy jest też dniem ich śmierci. Odwiedzający mogą wtedy pozwolić sobie na bezpośredni kontakt z laleczkami, bez żadnych barier. Jedyny szkopuł w tym, że nasz oddech jest pełen bakterii które są dla nich zabójcze. Tak więc, wystarczy, że chuchniemy a laleczki zostają śmiertelnie zainfekowane po czym umierają.
I w ten sposób przekraczamy kolejną granicę, poprzez chęć kontaktu zapewniamy śmierć. Dość sugestywne prawda?

     Oczywiście są i inne prace bio-artowe, dla których laboratorium nie zostaje jedynym miejscem możliwym do życia i więzieniem, ale o tym może kiedy indziej.