wtorek, 8 marca 2016

Za mało erotyki? Czyli o krytyce artystycznej

A tak swoje studia z krytyki artystycznej reklamuje UMK, ja akurat studiuję na UAPie, ale UAP nie ma takich wyrazistych banerów.
       Ostatnio w moim otoczeniu powraca problem krytyki artystycznej. Nawet nie dlatego, że właściwie za parę miesięcy miałam uzyskać tytuł dyplomowanego krytyka sztuki i idące gdzieś z tym rozterki, co właściwie dyplom ten zmienia i jaki ze mnie krytyk, ale przy okazji zbliżającej się konferencji #Stan Krytyczny, którą organizują dwie niezawodne krytyczki z bloga #krytyka. A także wpisów innych blogerów kulturalnych, niekoniecznie związanych stricte ze sztuką. 

        Bo wiecie, pytając się dziewczyn jakich właściwie zgłoszeń oczekują na swoją konferencję, dowiedziałam, że może się zgłosić każdy kto tylko zechce. Nawet amatorzy. A jednak przy opisie problematyki którą chcą podjąć poprzez #Stan Krytyczny zabrakło mi właśnie kwestii tzw. krytyki amatorów.

Skoro rozważania zaczynam od dziewczyn z #krytyka, to myślę, że warto wrzucić ich świetny gif promujący.


       Ostatnio dyskusję o tym problemie podniosła swoim wpisem-recenzją FatalneSkutki, która podzieliła się z nami swoimi przemyśleniami po przeczytaniu książki Gdzie jest czytelnik, gdzie w dyskusji pod tekstem padła chociażby kwestia zazdroszczenia przez profesjonalnych krytyków tym krytykom blogerowym. Oczywiście ze stwierdzeniem tym się nie zgodziłam już w dyskusji, niemniej zaczęło mnie zastanawiać, jaki stosunek mają prawdziwi krytycy do krytyków-amatorów. I właściwie jaki jest sens tego podziału? Wielu krytyków prowadzi swoje blogi, wielu amatorów zostaje profesjonalnymi krytykami. Granica się zaciera, krytyka się demokratyzuje. A jednak dwie młode krytyczki piszą, że czas ogłosić stan krytyczny krytyki artystycznej. I zyskują poparcie, nie tylko krytyków wyjadaczy, ale również krytyków początkujących. Dlaczego? Być może problem pomoże rozwiązać parę moich luźnych przemyśleń z ostatnich dni.

       Rozmawiając o krytyce artystycznej w trakcie zajęć uniwersyteckich często mówimy o tym jak ważne jest dostosowanie tekstu do odbiorcy. Tyle, że wciąż pokutuje traktowanie odbiorcy jak kogoś kogo trzeba nauczyć. Taka postawa może być  niezwykle zgubna – dzisiaj czytelnik rzadko kiedy jest pokornym uczniem uznającym autorytet krytyka sztuki. Poza tym co powinno budować ten autorytet? Znam wielu historyków sztuki, którzy mają minimalną wiedzę na temat sztuki współczesnej i przy jej ocenie zamykają się w swojej indywidualnej ocenie estetycznej. Jakim mogliby być autorytetem? Jakim autorytetem jest sam dyplom? A Wy, drodzy czytelnicy, jak już pisałam wcale nie jesteście pokorni. ;) Podejmujecie fascynującą, acz niełatwą dla prawdziwych krytyków dyskusję, w której stawką są nasze i wasze przyzwyczajenia – również te, które mówią, że dzisiejsza sztuka to hochsztaplerka, jak i te, że sztuki trzeba bronić choćby nie wiem co.

       Tyle, że jak traktować sztukę inaczej niż hochsztaplerkę kiedy notatki prasowe pisane przez specjalistów zaczynają się niekiedy od słów, które nawet stali bywalcy wystaw dla pewności sprawdzają w słowniku? I tak, zamiast zainteresować, autorzy tych tekstów ugruntowują opinię, że sztuka jest przeintelektualizowana i nieciekawa.

 
Kolejna oliwa do ognia - słysząc, że artystka robi wielką sztukę obierając ziemniaki, można dość łatwo pomyśleć, że świat sztuki oszalał. // Julita Wójcik, "Obieranie ziemniaków", 2001, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, fot. Jacek Niegoda - źródło

         A paradoksalnie chcąc jak najwięcej przekazać czytelnikowi, jak najbardziej przekonać, że sztuka jest ważna i potrzebna, stosujemy właśnie taki  pełen mądrych słów, styl.

          Ponadto krytyka artystyczna zdaje się pomijać tak intrygującego odbiorcę jakim są społeczności sieciowe. Mimo, że mamy kilka miejsc w sieci, które służą promocji sztuce, to jednak brak nam sensownego community forum dyskutującego o sztuce, a także otwartego na dialog z tymi którym sztuka niekoniecznie musi się podobać. Zasadniczo mało w krytycznym  światku dyskusji, więcej jest czytania, albo pisania, ale bez wzajemnych zaczepek. I nie mówię tu o debacie między krytykami, tylko o rozmowie między krytykiem a czytelnikiem. W Internecie często można się natknąć na wielostronicowe dyskusje o filmie, literaturze, popkulturze czy muzyce. Ile jednak znajdziemy for z tagiem sztuka współczesna?

        Niewiele.

       Jeszcze mniej jest takich, które wychodzą poza stereotypy i powszechne dopowiadanie sobie nawzajem no dla mnie to nie jest sztuka. Oczywiście samej sztuce to niewiele zaszkodzi, w końcu zawsze miała swój egalitarny sznyt. Jednak dla krytyka-promotora niewłączenie się w taką dyskusję jest często zmarnowaną szansą i pozwoleniem na to aby jego rolę przejął ktoś inny.

       W efekcie mamy wielu opiniotwórców, którzy chcą sami móc się wypowiedzieć na temat sztuki. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że ich kontakt ze sztuką, w wielu przypadkach, ogranicza się tylko do czytania treści głośnych nagłówków i skandali. Prezentowana przez tego typu krytyków, postawa dość negatywnie nastawiona do sztuki współczesnej (przy jednoczesnej gloryfikacji realizmu sztuki dawnej, cokolwiek by miało się za tym kryć), jest zazwyczaj przystępniej podana niż długie wywody, dlaczego właściwie ta sztuka współczesna jest cool. I często bardziej zgodna ze wspominaną wcześniej dość powszechną opinią o hochsztaplerce. Tym bardziej, że świat sztuki nie umie sobie poradzić, ze stanowiskiem, że dzieło powinno bronić się samo, a kontekst jest tylko intelektualnym bełkotem, mającym wcisnąć kit.

Takim przykładem może być Michał Fedorowicz - autor bloga Kulturą w płot, który został ogłoszony Blogiem Roku 2014 w dziedzinie kultury. W ten sposób organizatorzy ukonstytuowali pozycję Fedorowicza jako jednego z internetowych specjalistów od kultury. I choć blog Fedorowicza bardzo lubię, bo Michał pisze ciekawie, to jednak jego podejście do sztuki współczesnej jest raczej w stylu sztuka musi być ładna. Przynajmniej takie mam wrażenie, kiedy pisze o sztuce.

      Przy czym chcę zaznaczyć, że wielu nieprofesjonalnych krytyków pisze o sztuce świetnie! Czasami zamiast czytać kolejny tekst Karoliny Plinty, Iwa Zmyślonego, czy Izy Kowalczyk, wole sobie sięgnąć po przemyślenia o sztuce z innych blogów - EV, Anny Teodorczyk czy NieidealnejAnny (Przepraszam, że tak Was mało, ale wkleiłam te które pierwsze mi przyszły do głowy), a także Kulturą w płot, bo choć z jego twórcą w sprawie sztuki współczesnej często się nie zgadzam, to wiele jego tekstów wprawia mnie w myśl - o tak, tak świetnie chciałabym umieć pisać. I jest to dla mnie lektura odświeżająca, tak jak wasze komentarze, uczy mnie spojrzenia z zewnątrz na wiele aspektów sztuki. Przy czym mam to szczęście, że bardzo rzadko na ĘĄ komentujecie sztukę bardzo krytycznie, przez to wcale nie muszę jej bronić, a dyskusje idą w innymi kierunku. ;)

         Ale być może niemoc krytyczna profesjonalnych krytyków bierze się z chęci obrony własnego gniazda za wszelką cenę, tak aby przypadkiem go nie skalać. Być może po prostu mamy ogólnie problemy z kontrargumentacją na tego typu zarzuty. Być może krytyka artystyczna dla  ludzi z zewnątrz zbyt często gloryfikuje sztukę i nie pozwala sobie na dosadne skrytykowanie dzieła, tak jakby zaraz miału pojawić się ironiczne zastępy krzyczące Hurrr - durrr! Mieliśmy rację, to nie jest sztuka, a wy jesteście śmieszni!

          A może po prostu wszystko po trochu? Przez to właśnie mamy problem z dyskusją typu to nie jest sztuka – bo wchodzimy w grę, gdzie sztuka może być tylko sztuką przez duże „SZ”, zapominając, że sztuka nie jest jednorodnym, poważnym ą-ę monolitem. Nie tłumaczymy, że może być sztuka kampowa, przeintelektualizowana czy naiwna. Że ma wiele oblicz. Ciężko też przyznać nam w takiej sytuacji, że sztuka może być po prostu słaba. To jednak nie odbiera jej miana i pozycji sztuki. Nie sprawi też, że sztuka przestanie być sztuką a wielkie dzieła przez to stracą na znaczeniu. Broniąc jednak słabych prac, jakby to były dzieła wybitne i reprezentujące ogół sztuki (a już zwłaszcza tej sztuki z najwyższej półki), podkopujemy też autorytet arcydzieł, a osoby spoza artworldu po raz kolejny przekonują się, że byleby bronić swojej pozycji, krytyk będzie im wciskać każdy kit, w który nawet my sam nie do końca wierzy

Czytając te komiksy pamiętajmy, że żart w satyrze nie bierze się znikąd. ;)


       Przy tym rozwiązanie zdaje się być niekiedy śmiesznie proste – zgadzam się z opinią Vermilion, że wielu ma problem ze sztuką, bo za wszelką cenę chce ją zrozumieć i nadać jej ważnego, wręcz wybitnego znaczenia – uwznioślić i nadać głęboki sens, zamiast po prostu ją poczuć. Nie mówiąc już o czystej zabawie sztuką, czy czerpaniu przyjemności z obcowania z nią. ;) Tyle, że mam wrażenie, że jako krytycy nie przekonamy do mniej wymagającego podejścia swojego czytelnika, gdy sami będziemy pompować balonik powagi Wielkiej Sztuki.

     Susan Sontag dokładnie 50 lat temu podsumowała swój słynny esej słowami - Mniej hermeneutyki, więcej erotyki sztuki. Być może dzisiejsi krytycy powinni sobie o tych słowach przypomnieć? Drodzy czytelnicy - jak uważacie? 

PS Poprawiłam jedno zdanie w zgodzie ze słuszną uwagą od FatalneSkutki, a czujna Daria Grabowska z #krytyka słusznie zauważyła, że zapomniałam wspomnieć o Psuciu językiem sztuki, czyli dyskusji o jakości debaty w polskim świecie sztuki. Zatem podlinkowuje dla zainteresowanych tematem. :)